Po raz pierwszy gros telewidzów miało okazję zobaczyć cię i poznać pięć lat temu w jednym z programów „Wieczór z Alicją”. Przyszłaś w żółtych spodniach, ostrzyżona na chłopaka. Alicja Resich – Modlińska zapowiedziała cię następująco: „Za chwilę przed państwem wystąpi dziewczyna, o której kiedyś będzie bardzo głośno”. Co wtedy działo się w twojej głowie?
To był mój pierwszy telewizyjny wywiad. Nie miałam żadnego doświadczenia, nie ćwiczyłam nigdy wywiadów przed lustrem. Szarpały mną uczucia z rodzaju industralnych. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy wszystko wypali czy nie zrobię z siebie idiotki. Nie wiedziałam do końca, jak się zachować, jaką być. Do tego, gdy rozkręcaliśmy O.N.A., byłam strasznie zakompleksiona, nie wierzyłam w siebie. To koledzy z zespołu potrząsnęli mną i mówili: „Słuchaj, ty sobie na pewno poradzisz”. Nic dziwnego, że gdy byli obok mnie, czułam się pewniej, tymczasem na nagranie programu pojechałam sama. Zobaczyłam wielki świat, ważne osoby i kompletnie sie wystraszyłam. Z drugiej strony starałam się za wszelką cenę pokazać, że się nie boję.
Udało ci w stu procentach. Po tym wywiadzie ochrzczono cię mianem silnej kobiety, wiecznej prowokatorki. Potem każdy z koncertów O.N.A. tylko pogłębiał tę ocenę. Czy prowokacje były z góry zaplanowane, czy wynikały z twojego charakteru?
Już taki mam charakter, że uwielbiam prowokować maluczkich. Kocham to. Kocham patrzeć, kiedy dystyngowane panienki rumienią się w momencie, gdy w ich mniemaniu zachowuję się wyuzdanie. Uwielbiam sprawiać, że pogodne staruszki wymachują swymi parasolkami i chcą mnie spalić na stosie. Wtedy czuję, że jestem w swoim żywiole. To mnie bawi. Jednak trzeba rozdzielać momenty, w których absolutnie z premedytacją podkręcam sytuację. Tak było w Wieliczce, gdzie zespół dostał pierwszą swą nagrodę „Indywidualność roku 1995”. Założyłam się z Jackiem Królikiem, gitarzystą Justyny Steczkowskiej, że pocałuję w rękę dyrektora Wieliczki w momencie wręczania mi statuetki. Wiedziałam, że wszyscy to zobaczą, że będzie telewizja. Zrobiłam to z absolutnym namaszczeniem i z dużą satysfakcją. Zdumione spojrzenie moich koleżanek po fachu, że ja – kobieta – mogłam pocałować w rękę jakiegoś mężczyznę wprawił mnie w super humor.
Ta sytuacje nie została aż tak zauważona przez media. Większy szum zrobił się wokół słynnego na całą Polskę „Fuck off nauczyciele” – podziękowania za Fryderyki. To również zaplanowałaś z premedytacją.
Przyglądałam się osobom, które odbierały statuetki i drażniło mnie, że wszyscy powtarzali w kółko: „Dziękuję, dziękuję”. Po pierwsze takie podziękowania dla cioci Kloci i wujka Franka były nudne, po drugie – nieszczere. Uważam, że za każdym razem, gdy mam możliwość powiedzenia czegoś ludziom, powinnam powiedzieć coś, co na tyle zostanie w pamięci, ile ma dla mnie ogromnie znaczenie. Pomyślałam sobie: kurczę, właściwie to wiele zawdzięczam sobie. Nie zawdzięczam tego rodzicom, bo im się to nie podobało. Owszem teraz mogę im podziękować za to, że nie przeszkadzają, trzymają mnie za łapki i mówią: „To jest fajne. Rób tak dalej”. Wtedy wszyscy patrzyli na to inaczej. Aczkolwiek podziękowałam im, bo to oni mnie stworzyli, nie przeszkadzając przyłożyli się do tej nagrody. Kiedy dziękowałam rodzicom nagle mnie olśniło – przecież na tym świecie są też osoby, których bardzo nienawidzę i również dzięki nim jestem tutaj. Top moi nauczyciele. Tych mord nigdy nie zapomnę. Gdybym w szkole było wszystko OK, to bym kontynuowała naukę i całkiem możliwe, że muzykę traktowałabym jako hobby. Tymczasem sprawy wyglądały inaczej. W szkole strasznie dostałam po dupie. Nie dostałam za to, że się źle uczyłam, tylko za to, że śmiałam być jakaś. Nie dałam się zuniformizować do pozycji szarego numeru w dzienniku, więc mnie gnębiono. Za to wszystko zawsze chciałam im podziękować, tyle że czułam, iż jeszcze do tego nie dojrzałam. Wreszcie przyszedł taki moment, traf chciał, że zbiegło się to z rozdaniem Fryderyków. Trzymając w górze statuetkę wykrzyczałam: „Fuck off nauczyciele!” Wtedy nie myślałam, że ktokolwiek tak szeroko będzie o tym pisał i oceniał moją postawę. Na początku strasznie mnie wkurzało, że ludzie którzy mnie nie znają mojej historii, mojej szkoły – mają do mnie pretensje o takie zachowanie, że nie potrafią zrozumieć, iż widocznie miałam ku temu powody.
A jak doszło do tego, że na festiwalu w Opolu wystąpiłaś w wieczorowej kreacji?
Był taki czas, kiedy miałam duże problemy z zaakceptowaniem swej kobiecości. Przez długi czas nie pasowało mi, że mam okres, że w moim organizmie dzieją się jakieś napięcia. Strasznie mnie to wkurzało. Chciałam być facetem, pluć przez zęby, nie płakać. Chciałam być twardzielem. Chciałam być taka jak mój brat, pod którego byłam ogromnym wrażeniem. Miałam duży kompleks brata. Teraz już wszystko się wyrównało. Wtedy przed Opolem czułam taką presję, że Chylińska to wiadomo będzie ubrana dziwnie. Założy pumpy z czaszkami. Pomyślałam – nie. Przyjdę normalnie, wieczorowo ubrana. Tak zrobiłam. Ludzi to zszokowało, a mnie zszokowała … ich reakcja.
Jednak ostatnio coraz rzadziej szokujesz. Jesteś jakby wyciszona. Wielu nazywa ten stan mianem „Chylińska, która prowokuje, tym, że nie prowokuje”. Faktycznie stosujesz taką taktykę?
Nie stosuję żadnej taktyki. To dzieje się samo. Czuję, że jestem na takim etapie, że bez względu na to, co założę, co zrobię, to i tak powiedzą: „Chylińska szokuje”. Kiedy rano jem chrupki, ktoś to zauważy i westchnie: „O Boże, ona prowokuje, bo je chrupki, zamiast zamówić krwisty stek”. Wielu uważa, że prowokuje nawet, gdy przyjmuję, co często mi się zdarza, bierną postawę. Kiedy udzielam wywiadu, spokojnie patrzę w oczy swego rozmówcy i widzę w nich zdziwienie. Nie mieści mu się w głowie, że mogę się normalnie zachowywać, nie krzyczeć, nie przeklinać. Z oporami przyjmuje do wiadomości, że jestem normalną laską.
Z czego wynika to wyciszenie? Może to zasługa jakiegoś faceta?
Chyba nie do końca, bo mężczyzna jeszcze bardziej nakręca sytuację. Fakt, fajnie jest, kiedy po trasie przyjeżdżam do domu i jestem z moim facetem. Niby jest to jakiś moment spokój. Jednak bardzo burzliwie kocham, jestem bardzo zaborcza w miłości. Więc ten stan uczuć raczej nie daje mi spokoju. Dało mi go coś innego – przeświadczenie, że z zespołem O.N.A. osiągnęliśmy to, co osiągnęliśmy i nie muszę wyrwać z siebie serca i dawać ludziom. Oni już wiedzą, jacy jesteśmy. Fani nauczyli mnie, że nie muszę wywalać z siebie całego syfu, wystarczy jedno słowo. Nie muszę pokazywać, że jestem troszkę inna od tych kobitek, tak jak robiłam to na początku. Wtedy strasznie się rzucałam, bo brakowało mi pewność siebie. Byłam zakompleksiona, nie wierzyłam w swoją kobiecość, nie akceptowałam jej. Poza tym bałam się, że zespół O.N.A. i to, co się z nami wiąże, będzie sezonowy, że pod koniec roku nikt nie będzie o nas pamiętał. A tu mamy piąte urodziny, czwartą płytę. To sprawia, że nie muszę się napinać i stąd ten spokój. Dlatego nasza czwarta płyta będzie bardzo wyluzowana, czadowa, ale już bez takiego napięcia, jakie towarzyszyło poprzednim.
Wróćmy do twojej pewności siebie. Zgodziłaś się pokazać swój biust na łamach ELLE, a to wymaga nie lada odwagi.
To był moment odkrywania siebie jako kobiety. Tamta sesja mi popasowała. Obecnie mam propozycję od Playboya, ale mnie nie interesuje. Chcę pracować nad wizerunkiem wokalistki, a nie zjawiska biologicznego bądź społecznego. Mam dosyć bycia zjawiskiem.
Równocześnie pracujesz też nad wizerunkiem Chylińskiej – felietonistki. twoje felietony w ELLE są nie lada sensacją. Nie przechodzą bez echa, o czym najlepiej świadczy fakt, że po każdym z odcinków w następnym numerze można znaleźć przynajmniej jeden list czytelniczki zbulwersowanej bądź zachwyconej twoim tekstem.
Budzić w ludziach emocje – czyż jest coś piękniejszego? Uwielbiam to robić. Uwielbiam prowokować ludzi, którzy mnie kompletnie nie rozumieją, którzy żyją skorumpowani gdzieś tam w swoich domkach. Nic nie kumają i się wściekają na mnie. Jednak felietony nie tylko temu służą. Nie ukrywam, że kiedyś chciałabym coś wydać – zadebiutować jako Chylińska – pisarka, dlatego są to momenty sprawdzenia się. Sprawdzian jest tym bardziej trudny, że kobiety, które czytają ELLE, nie do końca są fankami zespołu O.N.A., a często nawet nie wiedzą, któż to taki, ta Chylińska. Mimo to czytają i odpisują. Do redakcji trafia ful listów. „Myślałam, ze Chylińska jest taka siaka i owaka, a tu okazuje się, że umie pisać” – piszą. To jest miłe. Są też inne listy- utrzymane w mniej przyjaznym tonie. Tym się nie przejmuję, gdyż zdaję sobie sprawę, że do końca mojej współpracy z ELLE będę budzić emocje. Zawsze się znajdzie laseczka, której się nie będzie podobało moje pisanie. Wzbudzanie w społeczeństwie sprzecznych emocji to ryzyko wpisane w fakt bycia artystą.
Wokalistka, modelka, felietonistka, w przyszłości pisarka. Kiedy zmęczy cię tempo, kiedy powiesz sobie dość?
Kiedy uznam, że już pewne rzeczy powiedziałam, zrobiłam i nie ma sensu już ich powielać. Nie wiem, kiedy to nastąpi. Ale jednego jestem pewna – to ja chciałabym o tym stanowić, zakończyć pewną sprawę. Nie chciałabym, żeby ktoś z tłumu powiedział: „Przepraszam bardzo, czy pani mogłaby już się zamknąć?”
Życzę, by taka sytuacja nie zdarzyła się nawet za jakieś 500 lat i dzięki za rozmowę. Magdalena Porwet