W 1991 r. Grzegorz Skawiński skrzykuje kilku kumpli i tworzy formację Skawalker. Tym sposobem w grupie znajduje się znany z Kombi basista Waldek Tkaczyk oraz cenieni muzycy Zbyszek Kraszewski (perkusja) i Piotr Łukaszewski (gitara). Muzycznie zespół to w pewnym sensie kontynuacja solowej działalności Skawińskiego, chociaż teraz mamy do czynienia z graniem iście hard rockowym.
Materiał na pierwszy krążek Skawalkera był intensywnie tworzony przez rok czasu i ogrywany podczas prób w piwnicy sklepu należącego do matki Łukaszewskiego. Ostatecznie płyta ukazała się w marcu 1992 r. i można było na niej usłyszeć również m. in. gościnnie śpiewających w chórkach Artura Gadowskiego z IRY i Andrzeja Krzywego z De Mono. Jeśli chodzi o stylistykę grania, to wyraźnie czuć odejście od jeszcze nieco AOR-owych klimatów z solowej płyty Skawy, teraz jest to po prostu melodyjny hard rock. Ucho cieszy już pierwszy numer z krążka, Call Me Skawalker. Seria ciekawych dźwięków rozpoczyna ten kawałek, po nim wchodzi pulsująca sekcja rytmiczna i rozpoczyna się granie nieco podobne do polskich kapel typu Lessdress, wczesnej IRY czy Yankee Rose, a z założenia mające przypominać brzmienia grup z Kalifornii z lat ’80 (dosłuchać się można choćby Beau Nasty i tym podobnych rzeczy). Nie razi już głos Skawińskiego, który robi co może, by nie brzmieć jak w Kombi. Track Me Down różni się nieznacznie od swego poprzednika, ale przede wszystkim jest bardziej drapieżne. Nadal mamy do czynienia z graniem typowo amerykańskim i kto wie, czy gdyby płyta nie ukazała się z 5 lat wcześniej i na innym kontynencie, nie zrobiłaby tam szału. Dobry numer, choć już nie tak przebojowy jak poprzedni. Powrót do bardziej hiciorskiej muzy następuje wraz z bardzo melodyjnym She Sounds Nice. Piosenka to dość znana, bo jestem pewien, że często puszczano ja przy różnych okazjach. Nieco szybsza, nieco bardziej dynamiczna i skoczna, trzeba przyznać, że potrafi rozbujać. Na pozycji czwartej – That’s It, jedyna ścieżka zaśpiewana na płycie w języku polskim i zarazem ballada. Ballada w stylu zbliżonym do pościelówek radomskiej IRY, z ciekawą solówką zagraną też akustycznie, mocno na styl country. Ahead posiada potencjał na przebój, choć kojarzy mi się trochę z jakimś utworem na soundtrack do któregoś z filmów o krasnoludkach ;). Czy mi się zdaje, czy słyszałem coś podobnego w „Seksmisji”?. Skawa wymiata zawodowo, zresztą nie pierwszy to raz na tym krążku, ale posłuchajcie sobie tego, co robi na samym końcu nagrania. Give It To Me to coś dla fanów nieco łagodniejszych klimatów, coś bliższego AOR-owi. Najśmieszniejsze jest to, że gra się tak do dzisiaj, największe wytwórnie specjalizujące się w wydawaniu płyt z gatunku AOR wypuszczają non stop albumy w takich klimatach i wciąż znajdują się ich nabywcy. Słabszym od reszty nagraniem wydaje mi się Don’t Wanna Be Alone, ale i jego da się słuchać. Tempo wolniejsze, choć nadal kołyszące, wyczuwa się bluesowy feeling, nawet mimo tego iż jest to utwór rockowy. W zasadzie, gdyby numer ukazał się kilka lat wcześniej, mógłby zamącić na muzycznej scenie. Warto zwrócić uwagę na solówkę, bo jest tu nieco artykulacji gdzieś spomiędzy stylistyki Satrianiego i Vaia. Balladowy charakter ma kolejne Island Of Grief i sama piosenka do mnie trafia, chociaż tym razem powracają nieszczęsne skojarzenia z Kombi, jeśli chodzi o manierę wokalną Grzegorza. Od serii gitarowych popisów zaczyna się No Way Is Straight Enough, a w jakimś tam stopniu przywodzą mi one na myśl podobne zagrywki Grega Howe. Dalej już granie dość typowe jak na ten krążek – nagranie nie ma może takiego potencjału na przebój jak kilka innych, ale wciąż może się podobać, no i uzbrojone jest w wysmakowaną solóweczkę. Na finiszu wydawnictwa mamy utwór instrumentalny, zatytułowany Where The Peaceful Waters Flow. Z jednej strony słychać, że Grzegorz próbuje dorównać takim tuzom jak Satriani i Jeff Beck w nastrojowej ścieżce, która utrzymana jest w klimatach zbliżonych do tej wolniejszej części twórczości tych panów. Jest ilustracyjnie, bluesowo, z pewną niewielką domieszką jazzu. Jak słychać, można coś takiego zagrać i w polskich warunkach.
Płyta nie zrobiła jakiejś furory w Polsce, ale przyniosła gitarzyście uznanie w branży, ot, choćby w 1993 roku magazyn „Gitara i Bas” przyznał Skawińskiemu pierwsze miejsce w plebiscycie na najlepszego gitarzystę rockowego. Sytuacja zmieniła się wraz z wydaniem kolejnego krążka Sivan, jakby dojrzalszego i oczywiście dzięki późniejszym dokonaniom Skawy w O.N.A., ale to już inna historia.
Powyższa recenzja ukazała się na stronie Hard-Rock.pl by Guitarrizer