Gitara i Bas 1/92

Wywiad z Grzegorzem Skawińskim z numeru 1/92 miesięcznika "Gitara i Bas". Grzegorz opowiada o początkach swojej kariery muzycznej, odejściu z Kombi na rzecz własnego zespołu oraz o technice gry i sprzęcie.

Grzegorz Skawiński

Muzykowanie rozpoczął w 1971 roku. Wspólnie z przyjacielem, Waldkiem Tkaczykiem (git.basowa) oraz Janem Plutą (perkusja) i Sławkiem Łosowskim (keyboardy i lider), założył zespół KOMBI w 1976 roku. Z KOMBI wydał 6 dużych płyt, 11 singli i 8 kaset, występując na koncertach w całej niemal Europie i USA.

W 1989 roku Polskie Nagrania wydały pierwszą jego solową płytę, która zyskała pochlebne opinie również w fachowej prasie muzycznej.

„…Ostatnio Grzegorz wydał w Polsce swój pierwszy solowy album „Skawiński” – niemal w całości przez niego skomponowany, na którym gra na gitarze i śpiewa. Gdyby kilka spośród utworów zawartych na tym LP, było śpiewanych po angielsku, mogłyby stać się hitami w USA. Bluesowy, liryczny styl Grzegorza przypomina czasami Jeffa Becka, lub Joe Satrianiego. Technika Skawińskiego, jego legato, użycie tremola i tapping są wyjątkowo wyrafinowane i precyzyjne…” (Mike Varney, Guitar Player, wrzesień 1990 r.)

Zorientowany na piosenki wykonawca w najbardziej profesjonalnym sensie. Melodyjne i finezyjne, wyrafinowane solówki Grzegorza dowodzą, że prawdziwa muzyka pokonuje wszelkie granice. …” (John Stix, Guitar FPM, październik 1990 r).

Po rozwiązaniu zespołu KOMBI w 1991 r, Skawiński występuje z własnym zespołem o nazwie SKAWALKER. Druga solowa płyta (CD i kaseta) o tym samym tytule, wydana w 1992 r, zawiera utwory śpiewane po angielsku.

Janusz Popławski

Grzegorz Skawiński: Zacząłem w amatorskim zespole w Mławie. Poznaliśmy się z Waldkiem Tkaczykiem (gitarzysta basowy KOMBI, SKAWALKER) w szkole średniej. Jesteśmy kolegami z jednego miasta. W pierwszej klasie szkoły średniej utworzyliśmy zespół pod nazwą KAMELEON i przez 4 lata graliśmy zdobywając powodzenie, nagrody i wyróżnienia na różnych, nawet bardzo rozpowszechnionych, przeglądach muzycznych dla amatorów. Nawet pokazano nas w telewizorze, co było wielkim osiągnięciem.

Po maturze zaczęliśmy szukać jakiejś drogi życiowej, bo jakkolwiek muzykowanie bylo naszą pasją, to mieszkając w małym miasteczku, mieliśmy wyobrażenie o karierze, że jest to absolutnie coś nieosiągalnego. W związku z tym, żaden z nas nie myślał o tym, żeby zostać muzykiem zawodowym, nagrywać płyty i być popularnym; raczej było to w sferze marzeń.
Przyjechaliśmy potem z Waldkiem do Trójmiasta na studia. On podjął studia na Uniwersytecie, ja przez jakiś czas chodziłem do średniej szkoły muzycznej na gitarę klasyczną. Nie trwało to długo, ponieważ też chciałem studiować nie byłem pewien, czy podołam karierze muzyka zawodowego..
W Trójmieście pochodziliśmy po paru klubach. Okazało się, że poziom nie był wcale taki wysoki i stwierdziliśmy, że znakomicie możemy się tu zmieścić. W związku z tym, nie czekając długo (chociaż to i tak zajęło w sumie pół roku), utworzyliśmy wspólnie z Januszem Plutą zespół HOROSKOP. Zespół istniał około roku. Plutę wyjął Sławek Łosowski do swoich AKCENTÓW. A później złożyło się, że AKCENTY też miały jakieś tam kłopoty personalne i przyjęli mnie i Waldka. I w ten sposób z AKCENTÓW narodziło się

KOMBI

Zdaje się był to 75 rok. Bardzo mocno lansowano wszelkich artystów głównie typu pop. Muzyka rockowa była jakby w cieniu, miała wtedy bardzo mały dostęp do środków masowego przekazu. Pamiętam zespoły jakie wtedy były: był fenomenalny zespół SBB, był Czesław Niemen, BUDKA SUFLERA, BREAKOUT. I to wszystko. To właśnie były czasy naszego debiutu, bardzo ciężkie. Królowało głównie BONEY’M, itp.

Nie wiedziałem co chce studiować. Chciałem studiować jakąś japonistykę. W ogóle jako młody człowiek ma się dziwne pomysły. Zresztą dlaczego dziwne, przecież każdy może robić to, na co ma ochotę. Zawsze lubiłem marzyć o różnych rzeczach i chciałem robić coś, co byłoby oryginalne, niekonwencjonalne, jakieś w ogóle inne. Szukaliśmy z Waldkiem takich studiów, na których, powiedzmy można by było w ogóle grać. W końcu tak się stało. Wybraliśmy studia pedagogiczne, gdzie profil byl bardzo humanistyczny i ogólnorozwojowy: od psychologii przez matematykę do geografii, psychiatrii i WF. Po prostu wszystko było i stwierdziliśmy, że to bardzo fajne studia, na których można się co nieco dowiedzieć, a z drugiej strony takie nie za bardzo krępujące. Daliśmy sobie doskonale radę z nauką. Nawet zrobiliśmy dyplomy magisterskie i nie przeszkodziło to nam w karierze. Już będąc na studiach nagrałem dwa longi z KOMBI.

GiB: To przychodzi tak niespodziewanie. Gra się tu, gra się tam. Coś się nagrywa, toczy się to… I nagle „bach” dowiadujesz się, że jesteś na topie.

G. Skawiński: Powiem więcej jest to bardzo miłe uczucie, szczególnie właśnie te pierwsze wejścia, gdy się człowiek wydobywa z cienia. Bo pracując przez długie lata na ten sukces, jakby nie ma się tego poczucia, że coś się dzieje. Trudno powiedzieć, że sukces jaki odniósł KOMBI, to był sukces z dnia na dzień. Przede wszystkim bardzo dużo pracowaliśmy, żeby do tego dojść. Zresztą nie będę ukrywał z pomocą paru obrotnych ludzi: Jacka Sylwina, Wojtka Korzeniowskiego. Byli bardzo blisko z zespołem. Udało nam się osiągnąć to, że staliśmy się w przeciągu roku bardzo popularni.

Z perspektywy czasu, jak już grupa się rozwiązała, mogę powiedzieć jedno, że właśnie był to ten bardzo przyjemny moment, kiedy po raz pierwszy uzyskuje się popularność zaczynają człowieka rozpoznawać. Bo później, po latach, momentami staje się to, przyznam szczerze, czasem uciążliwe.

Na pewno grupa KOMBI dała mi bardzo dużo. Może nie wszystko, ale prawie wszystko, co do tej pory osiągnąłem w dziedzinie statusu artystycznego, materialnego i w ogóle. Zespół był znany właściwie do ostatniej chwili swojego działania. Nie spadliśmy nigdy poniżej pewnej poprzeczki i ciągle nasza popularność była jednak utrzymana.

Zresztą muszę powiedzieć; dużo trudniejsze jest utrzymanie popularności, niż jej zdobycie. Okazuje się, że nagrywanie drugiej płyty to prawdziwy „ból głowy”. Ta pierwsza sprzedała się świetnie, itd, wielki sukces. Druga np. trochę gorzej. Później trzecia był to „Nowy rozdział”, kolejny wybuch. Tam było „Słodkiego miłego życia”. Czwarta też poszła nieźle: „Rendez vous”, „Black & White”. Później płyta „Tabu”, może mniej popularna, ale też udana: dwa duże przeboje „Pamiętaj mnie”, „Nietykalni”. Później ukazały się dwie płyty koncertowe, z koncertu Dziesięciolecia i Piętnastolecia.

GiB: Wróćmy do gitary. Twoja pierwsza solówka, którą zapamiętałeś…

G. Skawiński: Wydaje mi się, że było nawet kilka niezłych solówek. Wymieniłbym blues-rockowe sola w Hotelu Victoria, które jest jakąś, jak sądzę, wizytówką tamtej płyty. Nie pominąłbym też solówki, która według mnie jest dobrze skonstruowana, w instrumentalnym utworze Wspomnienia z pleneru. Pamiętam, że publiczność śpiewała razem ze mną dźwięki i to było bardzo przyjemne. Gitary wtedy było jeszcze sporo.

GiB: W jaki sposób jako gitarzysta tam się rozwijałeś ? Jak to było w pierwszym okresie?

G. Skawiński: W pierwszym okresie, kiedy w KOMBI grało się bardzo rockową muzykę (szczególnie na drugiej płycie, utwory takie jak Smak wina czy Wejdź siostro, typowo hard rockowe) graliśmy dosyć mocno i odważnie. Hotel Victoria i Hej Rock & Roll to były rzeczy, w których czułem się dobrze.
Później przyszedł ten, jakby elektroniczny okres KOMBI, gdzie właściwie gitara została zupełnie odsunięta na plan dalszy i zdominowana przez keyboardy. Cały czas czułem, że nie jest to dobrze dla mnie jako muzyka. Że jest to, owszem, dobrze dla zespołu (głównie tymi kategoriami wtedy rozumowaliśmy, nie partykularnym interesem poszczególnych osób).

GiB: Był to okres, kiedy ta muzyka dawała się sprzedawać.

G. Skawiński: Oczywiście. W tym okresie wyszedłem głównie jako wokalista i doszło do jakiejś takiej, według mnie, „paranoi”, że ludzie zaczęli kojarzyć mnie niemal wyłącznie jako wokalistę. Rzadko kto mówił, że ja w ogóle gram na gitarze. Muszę powiedzieć, że jakkolwiek było mi wygodnie przez te lata żyć, to jako muzyk, instrumentalista, czulem się strasznie niedowartościowany. Było mi przykro, że nikt nie zauważa, że ja gram na gitarze. W późniejszym okresie, czyli już przy płycie Tabu, było więcej gitary, więcej grania. Ale już od pięciu, sześciu lat myślałem o nowej formule, o nowej sprawie. Obiecałem sobie, że kiedyś się zrealizuję jako gitarzysta. Czas to potwierdził, lecz muszę powiedzieć, że brakowało mi momentami kogoś, kto dodałby mi otuchy, powiedział zostaw to, a bierz się za to. Niemniej byłem na tyle silny, żeby się zdecydować. Takim bardzo ważnym momentem był pierwszy wyjazd do USA w 87 roku.. Zetknąłem się wtedy w Stanach z wieloma, że tak powiem, bogami gitary, Herosami gitary. Postanowiłem definitywnie, że muszę zacząć karierę samodzielną, solową. Próbowałem to robić jeszcze przy okazji bycia w zespole. Nie czułem się jednak zrealizowany do końca, walczyły jakby dwie opcje; bycia wokalistą i powiedzmy, frontmanem zespołu KOMBI (gdzie właściwie na tej gitarze nie mogłem sobie ciągle pograć) i z drugiej strony, bycie liderem i głównym pomysłodawcą własnego zespołu. Ta druga opcja zwyciężyła, poczułem się swobodniej.

GiB: Wróćmy do Ameryki…

G. Skawiński: Tam spotkałem wielu gitarzystów, z którymi mogłem porozmawiać, przyjrzeć się. Widziałem jak się „rozgrzewali”. Widziałem Paula Gilberta, widziałem Steve Vai’a i widziałem Vinnie Moora, z którym nawet porozmawiałem. Akurat przy mnie „rozgrzewał się”.
Zobaczyłem, jak bardzo delikatnie grają na gitarach. To był ten element, który mnie naprowadził na całą sprawę nowego grania. W zasadzie byłem już ukształtowanym gitarzystą (w końcu 87 r., to było nie dalej tylko 5 lat temu). Wydawało mi się, że nic więcej w sensie techniki gitarowej nie uda mi się osiągnąć. Okazało się, że nic bardziej błędnego. Dużą pracą i wysiłkiem woli można dojść do wielu interesujących rezultatów.
Zacząłem pracować nad zmianą techniki grania. Zobaczyłem jak grają ci nowi gitarzyści, na czym polega technika legatowa. Zacząłem nowe elementy wprowadzać do swojego słownika technicznego. Nie zaniedbując też tego, czego nauczyłem się wcześniej. Absolutnie. Postanowiłem zrobić jakby połączenie dwóch szkół, tej nowej i tej starej. Dało to mniej więcej takie rezultaty, jakie mamy dzisiaj. Jest to, jak gdyby połączenie w sposobie grania tradycji z nowoczesnością.

GiB: Czy trudno przezwyciężyć stare nawyki?

G. Skawiński: Powiem więcej, musiałem nagle zmienić sprzęt i gitarę, na których grałem. Bardzo trudno jest grać w późnych latach osiemdziesiątych, czy dziewięćdziesiątych na sprzęcie z lat sześćdziesiątych. Po prostu nowy sposób, nowa technika wymaga też nowych instrumentów, czy choćby przerobienia ich do nowych standardów. Chociaż teraz stwierdzam, o dziwo, że jak już przebrnąłem przez ten okres, gdzie potrzebowałem gitary, czy wzmacniacza, na których mi się łatwiej grało, to w tej chwili, w zasadzie mogę wziąć każdą, standardową, dobrą, starą gitarę Fendera, czy Gibsona Les Paula i jestem w stanie grać te nowoczesne rzeczy. Ale wtedy, kiedy się tego uczyłem, przechodziłem etap zmiany techniki, było mi potrzeba trochę więcej. Przerzuciłem się na gitarę firmy Steinberger. Z grafitowym gryfem, specjalnym wibratorem cale akordy można było przestrajać i równomiernie opuszczać struny.
Zacząłem dużo pracować nad technikami legatowymi. Są one bardzo wdzięczne, jeśli gra się samemu, w domu i nie ma hałasu, ponieważ wymaga to bardzo delikatnego grania na instrumencie. A więc, jakby pewne zaprzeczenie tego co robiłem poprzednio, gdy używałem twardych kostek, grubych strun i grałem bardzo mocno. Zacząłem grać bardzo lekko i delikatnie (w pewnym sensie oczywiście). Jest to zdumiewające, jak zupełnie inny jest efekt słuchowy. W zasadzie zaledwie muskam kostką struny. Głównie pracuje lewa ręką.
Później, gdy zacząłem grać tą techniką na koncertach, wydawało mi się, że jest to słabe, że dźwięk nie ma siły. Dopiero jak parę razy nagrałem się z zespołem, okazało się, w jakim byłem błędzie. Jest to wyłącznie psychiczne, wewnętrzne odczucie, nie mające nic wspólnego z odczuciem słuchacza, czy w ogóle akustycznym efektem. To był dla mnie największy przełom, przejście z techniki bardzo ekspansywnej (mocnego uderzania kostką po strunach i szarpaniu ich) do techniki bardzo finezyjnej, bardzo delikatnej legatowej.
Pierwszy okres był bardzo trudny i to trwało z pół roku. Jak nie uderzyłem prawą ręką, to wydawało mi się, że to nie pójdzie, że to nie da rady, że nie jestem w stanie tego wygrać. Po czym podłączyłem się w domu, w spokoju i grałem wszystkie frazy, i było wszystko w porządku. Wyrobiłem sobie bardzo dużą siłę w lewej ręce. W tej chwili praktycznie trudno powiedzieć, co kostkuję, a co nie.
Bardzo mnie interesował efekt legato, jaki uzyskiwali rockowi klawiszowcy na mini MOOGach. Zawsze chciałem osiągnąć taki dźwięk bez silnego ataku, taki klawiszowy, miękki, zupełnie pozbawiony chrzęstu i klaskania kostki o struny. Technika legatowa pozwoliła mi tego rodzaju efekty osiągnąć.

GiB: Czy interesowałeś się tapingiem?

G. Skawiński: Owszem, zainteresowałem się też techniką tapingu. Ale uważam, że taping jest w tej chwili absolutnie nadużywany. Jest kilku gitarzystów na świecie, którzy grają wspaniale i kreatywnie tą techniką, a nie używają jej zamiast czegoś. Natomiast jak się obserwuje młodych gitarzystów, to bardzo często, żeby oszołomić kogoś, zaczynają grać jakieś historie tapingowe, jakby zapominając o korzeniach, o istocie samego grania.

Stosuję taping, ale z bardzo dużym umiarkowaniem. Jeśli już gram tą techniką, to staram się wybierać takie frazy, czy też układać tak, by były naprawdę interesujące. Np. w utworze „Ahead” (płyta „Skawalker”). Ale główną sprawą w mojej technice gry jest używanie techniki legato. Przez użycie techniki legato mam jakby inną perspektywę instrumentu. Inaczej układam dźwięki. Moje granie polega na tym, że używam bardzo dużych, mówiąc po angielsku, „streczy”. Chodzi tu o rozciąganie palców. Używam bardzo dużych odległości pomiędzy dźwiękami granymi na jednej strunie.

Stosuję również elementy skipingu, czyli przeskakiwania ze struny na strunę, polegające na tym, że omija się struny. Fraza jest grana na strunie Gi E jednym ciągiem, pomijając strunę H. Ewentualnie, może być równie dobrze grana na bardziej odległych strunach, co jakby powiększa jeszcze efekt rozpiętości interwału. To daje bardzo ciekawe efekty, tak samo jak technika mojego legato. Gram np. czasem 4 dźwięki na jednej strunie, przechodzę potem na następną. Gram na cienkiej E i później ewentualnie na H. Mogę w ten sposób osiągnąć dużo większy zasięg interwałowy. Pozwala mi to, na granie fraz i zupełnie różnych skal. Takie żonglowanie dźwiękiem umożliwia uzyskanie różnych, dość zaskakujących zestawów dźwięków i interwałów, które w normalnej, klasycznej technice grania bluesowo-rockowego są w zasadzie trudne do osiągnięcia.

GiB: W typowej technice jazz-rockowej i rockowo bluesowej lewa ręka w zasadzie jest w układzie skupionym nie stosuje się specjalnej rozciągliwości palców.

G. Skawiński: W zasadzie tak, ponieważ jest to inne widzenie instrumentu. Ja, jak opracowuję jakiś utwór, szukam zagrywek, układam swoje frazy do solówek i wybieram zestawy dźwięków, które by się dobrze mieściły w harmonii, którą gram, widzę to zupełnie inaczej. Muszę powiedzieć, że doszedłem już do pewnych własnych „patentów”. Uważam, że opracowując swoją technikę, należy po jakimś pierwszym odbiciu się kiedy się bierze pewne elementy od kogoś, pracować nad swoimi dźwiękami, nad swoim stylem. W ogóle najważniejsze jest mieć swój styl, swoje rozpoznawalne brzmienie, swoje motywy, swoje zagrywki. Swoją melodie.

Każdy z gitarzystów, czy w ogóle muzyków, gra zawsze swoją melodię. Jest już wiele osób, które poznają moją gitarę, nawet jak gram z innymi wykonawcami. Jest mi bardzo, bardzo przyjemnie jak ktoś poznaje mój sposób gry, albo mówi „ktoś tam grał w sposób podobny do ciebie”. Ta gitara jest już w jakiś sposób identyfikowana i to jest mój największy sukces.

GiB: To szalenie ważne, żeby mieć własne oblicze artystyczne.

G. Skawiński: Tak, oczywiście. Aczkolwiek jest to chyba najtrudniejsza rzecz do zrobienia. Technika powinna być tylko i wyłącznie narzędziem. Nie może ona być nigdy elementem samym w sobie. Można grać szybko, można grać efektownie, ale jeżeli to nie pasuje do utworu, czy nie jest grane ze smakiem, to nie zrobi żadnego wrażenia.

GiB: Jak zacząłeś komponować pierwsze utwory?

G. Skawiński: Pierwsze utwory zacząłem komponować w zespole KAMELEON, który też był nomen omen triem, w którym śpiewałem i grałem na gitarze. Graliśmy wtedy utwory Hendrixa, CREAM, DEEP PURPLI, LED ZEPPELIN. Później to już się przerodziło w bardziej zawodowe pisanie. W KOMBI miałem na każdej płycie ze dwa swoje utwory. A kiedy wziąłem się za swój solowy program, to praktycznie 90% repertuaru było pisane do tej pory wyłącznie przeze mnie.
Nie będę tutaj opowiadał żadnych bzdur o natchnieniu, o wenie. Oczywiście istnieją tekie rzeczy, że to przychodzi na człowieka w pewnym momencie. Ale ja w tej chwili mam świadome podejście do tego. Jeżeli wiem już, jaki mniej więcej utwór chciałbym skomponować, no to po prostu biorę się za to i próbuję pisać coś w tym stylu, w określonym kierunku. Jestem na etapie robienia trzeciej, solowej płyty. Pracuję nad utworem, w którym będę wykorzystywał elementy muzyki arabskiej i w ogóle wschodniej. Zawsze fascynowały mnie takie utwory, jak Kaszmir LED ZEPPELIN i chciałbym mieć coś w podobnym stylu, czy klimacie na swojej płycie. Daje to możliwość innej ekspresji muzycznej i melodycznej. Wplątanie jakichś dźwięków, które mogą być z pozoru nawet obce, ale właśnie dla osiągnięcia odpowiedniej ekspresji można je stosować. Taki wyraźnie „arabski” motyw pojawia się w solówce „Don’t wanna be alone”, stosunkowo prosty i w jednej z moich ulubionych tonacji, czyli w cis moll. Ma ona jakąś charakterystyczną wibrację i swój klimat, którego inne tonacje nie posiadają. Na gitarze daje to możliwość wykorzystania konkretnych współbrzmień, które są bardzo ekspresyjne. W akordzie cis moll gram cis, dis, gis, h, e wykorzystując puste struny. To bardzo ważne, bo te puste struny brzmią zawsze mocniej i głębiej.

GiB: Wyspa Smutków, czyli „Island of Grief”, to jedyny utwór ma płycie w odmiennym klimacie. Szczególnie wstęp jest piękny, zaaranżowany przestrzennie.

G. Skawiński: Te właśnie wstępy są dla mnie charakterystyczne. Sposób grania, którego było bardzo dużo na poprzedniej płycie. Obecnie świadomie chciałem od tych elementów troszeczkę odejść, ponieważ grałem bardzo dużo takich rzewnych, słowiańskich dźwięków na poprzedniej płycie. Na krążku „SKAWALKER” chodziło mi o pokazanie nieco innego oblicza, żeby słuchacze nie posądzili mnie o jakiś sentymentalizm. Na nowej płycie będzie więcej elementów tego typu. Mam świadomość tego co gram.

GiB: Jesteś jednym z nielicznych gitarzystów, którzy pamiętają wszystkie solówki. Czy możesz odtworzyć dokładnie solo w „Track me down”?

G. Skawiński: To solo było nakładane potrójnie. Było by zupełnie niemożliwe gdybym nie miał świadomości dźwięków, które gram. Oczywiście solo było na początku wyimprowizowane. Później nauczyłem się tego na pamięć. Nagrałem tę solówkę w pierwszym podejściu i fajnie mi wyszła fraza końcowa, właśnie taka szybka. Następnie siedziałem nad tym ze dwie godziny, słuchałem w koło, nauczyłem się identycznie i powtórzyłem trzy razy.

GiB: Na jakich gitarach zaczynałeś naukę?

G. Skawiński: Pierwsza gitara, to było pudło za 615 zł. Później, w pierwszej klasie szkoły średniej dostałem Defila, takie pół akustyczne pudło, bardzo niewygodne, struny bardzo wysoko nad gryfem. Następnie miałem niemiecką Musimę, która była już instrumentem dużo lepszej klasy. Miała znacznie wygodniejszy gryf, tak, że mogłem struny opuścić, żeby swobodnie grać.
Po Musimie miałem już pierwszą gitarę w miarę zawodową. To był Hoffner angielski, kopia Stratocastera. Można było na niej normalnie grać. Pamiętam, że kosztowała zawrotną sumę jak na tamte czasy, 15 tysięcy zł. Później skoczyłem z tego Hoffnera na Fendera. Miałem GiBsona i inne.
Teraz posiadam 4 gitary, które w zasadzie zaspokajają moje potrzeby. Przede wszystkim gram na swojej, już chyba dwudziestoletniej, gitarze Fender Stratocaster, która jest zmodyfikowana; m.in. przystawki Di Marzio Hs 2.

Drugą gitarą, równie ważną, na której gram jest francuska gitara Lag z dwoma przetwornikami. Posiada też wibrator. Ma 24 progi. Jest to typowo heavy metalowy instrument. Ma mocny, ostry dźwięk. I ostatni mój nabytek, który kupiłem sobie w USA Gibson Les Paul Custom (Black Beauty). To jest gitara, o której marzyłem. Nigdy nie byłem specjalnie fanatykiem Gibsona, jako instrumentu dla siebie. Uważałem, że Fender lepiej oddaje moją muzykę i ekspresję. Ale okazuje się, że do niektórych rzeczy Les Paul bywa niezastąpiony. Żadna z moich gitar nie grała nigdy tak dosadnym, potężnym dźwiękiem jak Les Paul. Mam jeszcze gitarę akustyczną firmy Kramer Ferrington. Bardzo dobrze sprawdza się w warunkach koncertowych. Ma w środku mikrofon i przetwornik. Jeżeli chodzi o struny, gram tylko i wyłącznie na strunach firmy Labella, którą wspólnie z Waldkiem reklamujemy. Na każdej paczce strun Labella jest nazwa KOMBI (mam nadzieję, że kiedy będą drukować następne, będzie nazwa SKAWAL KER). Struny są bardzo specyficzne, bo używam 9, 11, 16, 26, 36, 46 (grubość w setnych cala), czyli grubsze basy, cieńsze wiolinowe. Wynika to z faktu, że w naszym zespole stroimy się o pół tonu niżej. Muszę czymś skompensować lżejszy naciąg, dlatego używam grubszych strun basowych.
Natomiast jeżeli chodzi o sprzęt, to gram tylko i wyłącznie na produktach firmy Hughes & Kettner. Posiadam 4 kolumny (4×12 Celestion), też firmy Hughes & Kettner, dwie końcówki mocy 100W.
Na większe koncerty używam bezprzewodowego systemu Nady, żeby się móc swobodnie poruszać. Stosuję dwie końcówki mocy, ponieważ mój system składa się z jakby niezależnych, dwóch obwodów; tzn. dwie kolumny grają w systemie mono i na te dwie ! I kolumny z jednej końcówki jest przekazywany I czysty dźwięk z przedwzmacniacza i z gitary, I bez żadnych efektów. Natomiast drugie dwie I kolumny służą jako satelity i przekazują ! dźwięk stereo z H-3000 Seventide. Proporcje między tymi barwami ustawiam sobie na zasadzie zgłaśniania jednej końcówki i zciszania drugiej, czyli dźwięk efektowany, mieszany jest z surowym.

Oczywiście sprzęt jest programowany. Pod nogą mam „deskę” do wybierania programów. Z reguły w ciągu koncertu używam I około 20 barw. Do solówek, które są szybkie i bardzo drobne, używam barwy z minimalną ilością echa, aby troszeczkę poszerzyć panoramę. Do solówek bardziej lirycznych używam głośnego echa. Programy są bardzo podobne do siebie, tzn. rozbieżność tych brzmień jest stosunkowo niewielka. Generalnie, wydaje mi się, że muzyk ma w sobie podświadome dążenie do pewnych, I określonych brzmień, do pewnych, określonych barw. Sprawdziłem to wielokrotnie, grając na różnych wzmacniaczach. Bo całą artykulację, całe brzmienie, tak naprawdę, gitarzysta ma w rękach i w głowie. Dobór odpowiedniego sprzętu jest rzeczą bardzo ważną, ale w gruncie rzeczy drugorzędną. Urządzenia są tylko pomocą. Same w sobie niczego nie załatwiają.

GiB: To chyba jest tak, że bez względu na to jaki sprzęt bierzesz, to wyszukujesz w nim nie to, co on oferuje, tylko to, I czego ci potrzeba.

G. Skawiński: Artykulacja jest najważniejsza. Brzmienie z ręki to jest podstawowa rzecz. Robiłem takie eksperymenty z kolegami gitarzystami, że wpinaliśmy się w różne zestawy. Jak się ktoś wpiął do mojego zestawu, to było zupełnie inne brzmienie niż moje, mimo że grali na barwach, które ja ustawiłem.

GiB: Czy pamiętasz swój pierwszy wzmacniacz?

G. Skawiński: Moim pierwszym wzmacniaczem było radio. Grałem na starym radiu, jeszcze z zielonym, magicznym okiem. Pamiętam, że jak się przekręciło głośno, to miało momentami nawet niezły przester gitara ciągnęła. Później zacząłem grać na wzmacniaczu od inż. Pisarka. Robił pierwsze wzmacniacze jeszcze dla NIEBIESKO CZARNYCH I CZERWONYCH GITAR. Sądzę, że to jest bardzo ważne, żeby nauczyć się wydobywać dźwięk z naturalnego źródła. Swoje przesterowania dźwięku uzyskuję poprzez przez sterowanie lamp wzmacniacza nie używam żadnych, tzw. ekstra dopalaczy.

GiB: Przejdźmy do techniki wydobywania dźwięku.

G. Skawiński: U mnie cała sprawa techniki, szczególnie solowej techniki, polega na i graniu lewą, a nie prawą ręką. Kostka służy do i tego, żeby wprawić strunę w ruch, żeby ona w ogóle zadziałała, a dalej, to już idzie siłą rozpędu. To znaczy nie wszystko co gram jest w stu procentach legatem; jak również, to co się wydaje w stu procentach staccatem, niekoniecznie jest tym stuprocentowym staccatem. Używam techniki wylansowanej przez fenomenalnego gitarzystę, Franka Gambale, który gra na stałe z zespołem Chicka Corei. Niektóre elementy w prawej ręce są właściwie podporządkowane tej technice „sweepu”, czyli grania takimi pociągnięciami, że kostka po prostu spada ze struny na strunę. Pozwala to kostkować dużo więcej dźwięków, niż by się z pozoru wydawało. Z tym, że wymaga też zmiany całego podejścia do kostkowania.

GiB: Sweep polega na tym, że jednym ruchem uderzasz po kolei kilka strun co najmniej dwie.

G. Skawiński: Jest to bardzo ciekawy sweep na dwóch strunach, którego używam najczęściej.

GiB: Wydaje się, że ręka wykonuje wolny, pojedynczy ruch, a ilość dźwięków jest podwójna.
W którym miejscu tłumisz struny?

G. Skawiński: Tuż za mostkiem. Ponieważ mostek mam wolno zawieszony. Jeśli przyłożę dłoń na mostku, może się zmienić wysokość dźwięku. W graniu „riffów” podkładowych gram dużo staccata uzyskanego tłumieniem strun kantem prawej dłoni. Jeżeli chce się grać szybko, bardzo ważna jest ekonomia ruchu to po prostu wynika z fizyki. Nie ma miejsca na jakieś pokazy i fajerwerki wizualne, za szybko się to tutaj dzieje.

GiB: Jak trzymasz kostkę?

G. Skawiński: Tradycyjnie. Między kciukiem a palcem wskazującym, w ten sposób, że kostka oparta jest na kciuku i przytrzymywana palcem wskazującym.

GiB: Jaki jest kąt ustawienia do struny?

G. Skawiński: trzydzieści stopni.

GiB: Czy analizowałeś już sposób ustawienia kostki?

G. Skawiński: Absolutnie tak, to jest bardzo ważne. Np. jeżeli chcę akcentować dźwięki, wsuwam kostkę głębiej między struny, wtedy mocniej zahaczam. Natomiast flażolety wydobywam czubkiem kostki, tłumiąc strunę krawędzią kciuka. Jest to zatem uderzenie połączone z tłumieniem.

GiB: W którym miejscu kostkujesz?

G. Skawiński: W połowie między mostkiem a gryfem, ale bywają momenty, że bliżej mostka. Jeżeli przesuwamy się bardziej w stronę gryfu, to dźwięk staje się ciemniejszy, z kolei bliżej mostka dźwięk jest bardziej ostry. Zresztą nie lubię bardzo ostrego dźwięku, dlatego wybieram wariant umiarkowany. Ale jeżeli chcę jakąś frazę zaakcentować bardziej ostro, to zbliżam rękę w kierunku mostka. Ale są to w sumie ruchy minimalne.

GiB: Wolno zawieszony mostek stwarza początkującym gitarzystom trudności, szczególnie podczas strojenia, pojawia się też problem precyzji wydobywania dźwięku.

G. Skawiński Bardzo się staram i nadal uczę, jak w sposób artystyczny używać ramienia tremolo (wibratora). Wiadomo, że jeżeli wibrujemy dźwięk lewą ręką, to jest zawsze określona częstotliwość, zawsze zaczynamy od pociągnięcia struny. Natomiast wibrując wibratorem, możemy zacząć od obniżenia. Często robię też taką rzecz, że wibruję lewą ręką i wibratorem równocześnie w taki sposób, że się zmieniają fale. Ja w ogóle gram dużo dźwięków, które są strojone wibratorem. Można grać wibratorem cale melodie. Np. w utworze Island of Grief jest bardzo ciekawy motyw, kiedy dźwięki zmieniają wysokość przez podnoszenie lub opuszczanie wibratora.

GiB: A kiedy zacząłeś grać pierwszy raz z wibratorem mechanicznym?

G. Skawiński: To było dosyć wcześnie, kiedy dostałem Stratocastera w czasie nagrywania drugiej płyty KOMBI, m.in. w utworze Smak wina. Wtedy był akurat okres, gdy nastąpił totalny odwrót od tego, ale pamiętam, że słuchałem nagrań Hendrixa i zastanawiałem się, w jaki sposób On uzyskuje niektóre efekty. Na drugiej płycie KOMBI „Królowie życia”, po raz pierwszy użyłem wibratora. Od tamtej pory w zasadzie się z tym urządzeniem nie rozstaję. To nie jest zabawka, jest to integralny element mojej gry.

GiB: Jak trzymasz ramię tremola?

G. Skawiński: To zależy od efektu, jaki chcę uzyskać. Czasem je naduszam, czasem je podciągam do góry. Gram nawet dwoma rękoma na wibratorze. Generalnie trzymam wibrator dwoma palcami małym i serdecznym. Odwracam również wibrator do tyłu, aby uzyskać efekty wschodnie, tzn. trzepotanie, albo warczenie, które uzyskuje się poprzez wibrator dosyć sztywno zakręcony.

GiB: Początkujący gitarzyści chcą opanować po mistrzowsku gitarę…

G. Skawiński: Aby grać dobrze na instrumencie trzeba grać dużo. Słuchać innych, podpatrywać. Uczyć się teorii, która bardzo ułatwia i przyśpiesza naukę. Obecnie można korzystać z podręczników wydanych u nas; Leszka Cichońskiego Blues-Rock Guitar Workshop, Janusza Popławskiego Riffy Heavy Metal, oraz gitarowych pism Guitar Player i Guitar World, dostępnych w wielu księgarniach.