Czuję upływający czas. Bardzo się zmieniłam. Inaczej patrzę na ludzi, na życie, są nowe wartości. Nauczyłam się ostatnio jednego – trzeba żyć. Jestem bardzo ciekawa dnia następnego. Co się wydarzy? Jaka będzie kolejna płyta? Chyba dlatego warto żyć: żeby zobaczyć, co będzie jutro. Kiedyś miałam wątpliwości: czy chcę żyć, czy chcę tworzyć. Myślałam, że to nie ma żadnego sensu, bo nikt tego nie rozumie, ale zrozumiałam najważniejszą sprawę – ja to robię dla siebie – mówi Agnieszka Chylińska.
Odbiega od schematu nie tylko w słowach, ale w zachowaniu i sposobie bycia. Czyta Henry’ego Millera, książki o wychowaniu dzieci, teksty Jima Morrisona i poradniki kulinarne. Słucha zespołu Korn i Michaela Jacksona, Type O’ Negative i Madonny. Otwarta i bezpośrednia w kontakcie – nie lubi ludzi i obawia się ich. Szalejąca dziką energią na scenie, prywatnie jest obowiązkowa, pedantyczna i punktualna. Łapie genialny kontakt z dzieciakami. Nie lubi wścibskich dziennikarzy. Uważa, że największą stratą czasu jest tłumaczenie obcym ludziom własnej postawy. Potrafi być zmysłową kobietą i fajnym facetem. Zawsze miotała się pomiędzy chęcią buntu a potrzebą posłuszeństwa wobec rodziców.
Mam wbite w mózg obawy przed reakcją rodziców. Często chciałabym coś publicznie powiedzieć albo pokazać, ale nie robię tego, bo Mama słucha. Pamiętam, szok i zdziwienie mojej Mamy, kiedy przeczytała teksty do Bzzzzz. Zastanawiała się, skąd u mnie takie jazdy? Czuła się odpowiedzialna, skąd jej córka to wyniosła? Co ją spotkało? Była narażona na pytania, wszyscy mówili: „Źle ją wychowałaś, skoro taka jest”. Kiedy piję alkohol przypominam sobie słowa mojego Taty, który mówił, żeby nie pić więcej niż dwie whisky z wodą. Kiedy piję trzeciego czy czwartego drinka, czuję wyrzuty sumienia… Budzę się na kacu, boli mnie żołądek i wspominam słowa Mamy: „Nie powinnaś pić alkoholu”. Jest jeszcze gdzieś we mnie córeczka, którą chwalono się w domu, która zawsze mówiła wierszyk na zawołanie i śpiewała piosenkę… Od moich rodziców nauczyłam się zasad dobrago wychowania i teraz musze sama ze sobą walczyć. GENETYCZNIE MAM ZAKODOWANE: NÓŻKI RAZEM, BO JESTEM W SPODNICZCE.
Pierwsze wrażenie, jakie wywołuje, to poczucie emanującej energii – mówi i zachowuje się w nieskrępowany i energetyczny sposób. Skąd bierze się w niej ta charyzmatyczna siła?
Źródłem mojej siły jest przede wszystkim ciekawość świata, chęć brania, łakomstwo życia – ciągły niepokój, owsiki w dupie… Życie te według mnie szwedzki stół z żarciem – chcę pochwycić trochę tego, tamto złapać, w tym się rozsmakować. Pcha mnie do przodu ciągła ciekawość dnia następnego, nadzieja, że jutro może być lepiej. Kiedy mam dół, staram się dołować jeszcze bardziej, dotknąć dna i powiedzieć sobie: „Jutro już nie może być gorzej, jutro będzie fajnie”. To jest moja siła. Poza tym stymuluje mnie ból… Bardzo bałam się o teksty na nową płytę, bo jestem osobą szczęśliwie zakochaną, w moim życiu prywatnym wszystko jest ok. Nie ma bólu… Ze śmiechem siadałam do kartki i zastanawiałam się – co ja mam tutaj napisać? Trala la la? Jest fajnie, więc o co chodzi? Dopiero jak wyjechałam na dziesięć dni, zaczęłam tęsknić, poczułam, że jest kijowo, beznadziejnie i wtedy napisałam wszystkie teksty.
„Ciepełko” może rzeczywiście stać się dla artysty pułapką, złotą klatką. Każdy człowiek instynktownie dąży do osobistego szczęścia, czy jednak za cenę utraty mocy twórczej? Chylińska chce spełnić się jako artystka, a z drugiej jako kobieta… Musi dokonywać wyborów, ale żaden wybór nie jest do końca dobry.
Przewalomy. Wiem jedno – kiedy zaangażuję się w dom, mój „ptak artyzmu” przysiądzie w gnieździe i nie będzie chciał z niego wylecieć. Przyzwyczaił się, wykokosi i umrze. To jest ciągły dylemat wszystkich artystów. Czujemy ciągły wewnętrzny niepokój, który pozwala nam tworzyć.
Agnieszka poznała przyszłych kolegów z O.N.A. będąc w trzeciej klasie L.O. Śpiewała wtedy z undergroundowym zespołem Second Face i nie myślała wcale o tym, by łączyć swoją przyszłość z czterdziestoletnimi „wujkami” ze Skawalkera, którzy szukali wokalisty. Okazało się, że pozory mylą. Nie tylko doskonale wtopiła się w zespół, ale też nadała mu nowy charakter. Aby nie przypisywać jej wszystkich porażek i sukcesów Skawalkera, postanowiono zmienić nazwę grupy. Parę miesięcy później ukazała się pierwsza płyta O.N.A – „Modlishka”.
Ta płyta to moje smarkate początki. Miałam wtedy inny głośnik, walczyłam z nieśmiałością i niepewnością. Śpiewałam cudze teksty, tamta muzyka nie była stworzona dla mojego temperamentu, dla mojego sposoby śpiewania. A jednak odnajduję tam siebie. Zawsze kiedy nagrywam wokal, staram się pomyśleć o czymś i zapamiętać tą chwilę. Staram się zapamiętać moment, kiedy nabieram powietrza, żeby później przypomnieć sobie, co wtedy czułam. Pamiętam, że nagrywaniu Modlishki towarzyszyło napięcie, podniecenie, wszystko było dla mnie nowe. Sesji nagraniowej do Bzzzzz nie wspominam mile, ponieważ strasznie żarliśmy się w studiu i atmosfera była kiszkowata. Na szczęście podczas nagrywania nowej płyty panowała najlepsza do tej atmosfera.
Kiedy zaczynaliśmy z O.N.A., byłam pełna wątpliwości, czy wytrwam, bałam się, że jednak się do tego nie nadaję, nie wierzyłam w swoje siły. Podświadomie, podskórnie chciałam śpiewać, ale potrzebowałam akceptacji, chciałam żeby zaakceptowali mnie moi rodzice. Rzuciłam szkołę, wyprowadziłam się z domu, postawiłam wszystko na szali i czułam, że muszę udowodnić rodzicom, że jestem dobra. Wiedziałam, że muszę zostać zaakceptowana przez zespół, który na początku podchodził do mojej osoby bardzo sceptycznie – gówniara, nie wiadomo czego się po niej spodziewać… Stąd moje frustracje i moje niepewności. Ale nawet gdyby nasza pierwsza płyta okazała się porażką, wiem, że nie załamałabym się. Wiedziałam już wtedy, że to jest moje powołanie – nie wróciłabym do szkoły, nie powiedziałabym rodzicom: „Przepraszam bardzo”. Dalej bym śpiewała. W kontakcie z publicznością jest magia, moc – kiedy raz się spróbuje, chce się w niej wytrwać.
Doświadczenie muzyków, świeża siła i charyzma Agnieszki przyniosły O.N.A. wielki sukces. Kiedy okazało się, że wokalistka nie tylko świetnie śpiewa, ale też szokuje niekonwencjonalnym, śmiałym zachowaniem, w mediach zaczęło szumieć. Szybko okazało się, że każdy kij ma dwa końce – miłe zainteresowanie prasy stało się dla Agnieszki pułapką, zamykającą ją w schemacie „prowokatorki”. Kulminacją tego był zgiełk po zeszłorocznej gali wręczenia Fryderyków, kiedy Agnieszka rzuciła nauczycielom słynne fuck off. Ludzie zaczęli ją odbierać jednoznacznie.
Choćbym przyszła w aureolce i w sukieneczce w kwiaty, i tak zostanę wulgarną Chylińską. Czasami się wkurzam, kiedy słyszę ma swój temat jakiś absurd, kiedy ktoś pisze na mój temat felietony, doszukując się w moim dzieciństwie początków schizofrenii, nie znając mnie, mojej rodziny, ani mojego klimatu. Ten standard mnie wkurza. Panuje przeświadczenie, że wszyscy powinni być jedną wielką masą mięcha i iść w jednym kierunku. Ktoś, kto ma swoją własną drogę, jest groźny dla społeczeństwa. Zaczynają się próby ściągania mnie za nogi, za pomocą moralizatorskich spotkań: „Agnieszko, zastanów się nad sobą” – pieprzę to, jestem sobą. Kiedyś jakiś dziennikarz zadał mi pytanie: „Czy nie będziesz tego żałować , kiedy będziesz miała sześćdziesiąt lat?” Nie wiem, kim będę za czterdzieści lat, nie mam zielonego pojęcia… W chwili obecnej uważam, że to co robię, jest słuszne. Patrząc w lustro, widzę tylko i wyłącznie siebie – i to jest rewelacyjne. Można żałować jakiegoś zachowania, ale najbardziej można żałować tego, że się nie było sobą.
Czy nie boi się tego, że ludzie zaczną spodziewać się po niej prowokacji?
Niestety, już teraz się tak dzieje. Najbardziej wkurza mnie, że ludzie zapominają o tym, że śpiewam w O.N.A. Coraz mniej dziennikarzy zaprasza mnie do programów muzycznych, a coraz więcej do typowo publicystycznych, socjologicznyh rozmów. Występuję tam jako chory przypadek statystyczny, który ma się pokazać na forum publicznym. W chwili obecnej jestem traktowana jako uatrakcyjniacz programów. Superdziennikarki i Superdziennikarze zapraszają mnie do swoich programów, zakładając, że jak będzie Chylińska, to będą jaja, czyli ten odcinek genialnie się sprzeda. Ostatnio lubię mówić, że jestem najnormalniejszą osobą pod słońcem, bo w ten sposób podważam normalność tych ludzi. Myślą wtedy: „Skoro ona twierdzi, że jest normalna, to może my jesteśmy nienormalni?” Nie zależy mi na tym, żeby przekonywać do siebie ludzi, tłumaczyć, że wcale nie jestem taka zła. Nie ma możliwości, żebym tłumaczyła się ze swojej postawy. To tak jakbym tłumaczyła, dlaczego jestem ciemnowłosa, a nie jestem blondynką. To mój sposób myślenia, mój sposób na życie, który nie musi być przez innych naśladowany, nie każdemu się podoba. LEPIEJ BYĆ KIMŚ, JAKIMŚ GNOJEM, JAKĄŚ PIPĄ, NIŻ PODOBAĆ SIĘ WSZYSTKIM. Dla mnie wszyscy znaczy nikt. Ja chcę się podobać wybranym.
Podobno Agnieszka dojrzewa do wydania swoich opowiadań, ale tak jak było z pierwszymi krokami w śpiewaniu, potrzebuje akceptacji z zewnątrz. Ma jeszcze pewne opory, aby pokazywać innym swoje pisanie. Teraz nie ma na to czasu – potrzebuje koncentracji, spokoju. Czeka na odpowiedni moment. Bardzo liczy się ze swoimi uczuciami, a ostatnio ma wstręt do pióra, rzadko po nie sięga. Jedyną rzeczą, którą pisze codziennie jest dziennik.
Zadziałała bardzo wiele, jak na tak młodą osobę. Czy O.N.A. to jej absolutną akceptacją twórczą, czy chciałaby spróbować sił w innych projektach?
Niedawno wyszłam spod klosza rodziców i szkoły. Bardzo cieszę się swoją wolnością, odpowiedzialnością za siebie. Ponieważ ciągle przebywam w zespole, czasami wydaje mi się, że ja też mam na koncie dwadzieścia płyt… Nie mamy złudzeń – czas każdego zespołu mija. Nasz przypadek jest specyficzny – koledzy są starsi ode mnie o dwadzieścia lat. Kiedy ja będę miała lat trzydzieści, oni będą mieli po pięćdziesiąt dwa. Zespół przestanie istnieć. Teraz nie myślę o karierze solowej, bo realizuję się w zespole, nie noszę w sobie frustracji. Na razie nie mam potrzeby kariery solowej, ale nie wyłączam takiej możliwości. Nie mówię też – O.N.A. do końca życia… Czuję, że się rozwijam. Gdyby przyrównać moją twórczość, do lotu strzały, to dopiero ją wypuszczono, leci ku górze i mam nadzieję, że jeszcze długo będzie się wspinała.
Marta Szelichowska – Kiziniewicz