Niektórzy z muzyków rozpoczynających swoje kariery w latach 70. próbują teraz swoich sił jako producenci. Grzegorz Skawiński zadebiutował w tej roli przed rokiem przy realizacji płyty Pivo.
XL – Co sprawia, że uznani muzycy, tacy jak Grzegorz Ciechowski, Jan Borysiewicz, Wojciech Waglewski i Ty, zostają producentami?
G.S. – W Polsce jest niewielu producentów muzycznych z prawdziwego zdarzenia. Na Zachodzie wszystkie kapele mają swoich fachowców, którzy dostarczają pomysły, mają koncepcję muzyki, są odpowiedzialni za artystyczno – brzmieniową stronę płyt. Rola producenta to również organizacja nagrań, czyli: zamówienie dobrego studia, znalezienie odpowiedniego realizatora dźwięku i ustalenie z firmą fonograficzną budżetu płyty. Taki człowiek powinien też znać się na biznesie. Przede wszystkim musi jednak tak prowadzić nagranie, by miało odpowiedni poziom artystyczny, zwłaszcza jeśli pracuje się z młodymi wykonawcami. Rynek fonograficzny w Polsce ciągle się zmienia i wykonawcom stawiane są coraz wyższe wymagania. Osoba producenta muzycznego staje się więc niezbędna. Muzycy z kilkunastoletnim stażem w showbiznesie chyba najlepiej pasują do tej roli. Producentem jednak niekoniecznie musi być muzyk. Czasami wystarczy człowiek, który potrafi odkryć dobrego wykonawcę i umie z jego utworów wyłowić przeboje. Wtedy jego zadanie polega na kierowaniu pracą zespołu tak, aby jego produkt był strawny dla konsumenta muzyki.
XL – Jakie są Twoje doświadczenia z produkcją płyt?
G.S. – Przed laty w Kombi przyglądałem się tylko, jak realizowane są płyty, przyczyniając się do ich powstania jedynie jako wykonawca – wokalista i gitarzysta. Wtedy mieliśmy Jacka Sylwina, który był naszym menadżerem, a jednocześnie odpowiadał za to, co robiliśmy. Zawsze miał mnóstwo ciekawych pomysłów i można go było określić mianem producenta. Kilka lat później w zespole Skawalker sam zacząłem decydować o kształcie artystycznym i końcowym brzmieniu naszych płyt. Pomagali mi w tym Rafał Paczkowski, a później Adam Toczko. Nie były to jednak działania typowo producenckie, a raczej związane z realizacją dźwiękowo – brzmieniową płyt. Podobną rolę spełniam teraz w O.N.A. – polega to przede wszystkim na aranżacji utworów i czuwaniu nad artystycznym kształtem albumu. W roli producenta zadebiutowałem w połowie ubiegłego roku przy realizacji pierwszego albumu grupy Pivo. Zespół bardzo mi się spodobał i bez wahania się zgodziłem, kiedy Wojtek Garwoliński z kolegami zaproponował mi produkcję muzyczną płyty. W czasie pracy uważałem przede wszystkim, by nie zrobić szkody zespołowi – nie zabić ducha, ekspresji i spontanizmu jakich ich charakteryzuje (zwłaszcza na koncertach). Wspólnie zdecydowaliśmy, że podkłady instrumentalne oprócz wokali i solówek będziemy nagrywać na setkę. Nie mieliśmy czasu na eksperymenty brzmieniowe, bo na nagrania był niski budżet i ze studia korzystaliśmy tylko jedenaście dni. Jednak przy tej pracy zespół wiele się nauczył, a przy okazji i ja zyskałem nowe doświadczenia. Jestem zadowolony ze swojego debiutu i mam zamiar poświęcić się temu zajęciu na tyle, na ile pozwoli mi na to, najważniejsza dla mnie w tym momencie praca w grupie O.N.A.
XL – Jak się pracuje z młodymi wykonawcami?
G.S. – Praca z nimi ma swoje plusy i minusy. Ja ją bardzo lubię, bo młodzi ludzie nie są zmanierowani. Choć ich umiejętności nie są na najwyższym poziomie, rekompensują je wielkim zaangażowaniem i zapałem. Bywa jednak, że techniczne problemy trzeba pokonywać długą i żmudną pracą w studiu i często zdarzają się rozczarowania. Do debiutanta trzeba podejść bardzo ostrożnie. Najlepiej poznać go wcześnej i dowiedzieć się, jakie ma wyobrażenie o muzyce. Wyobraźnia bowiem często płata figle i nagle okazuje się, że nie można stworzyć wymarzonej muzyki. Kiedyś, jako początkujący muzyk miałem o sobie bardzo dobre mniemanie, a po wejściu do studia okazało się, że wiele mi brakuje. Taśma jest bezlitosna i pokazuje mi wszystkie braki warsztatowe. Technika wprawdzie stoi już na takim poziomie, że pewne niedoskonałości można ukryć, ale jak później brzmienie z płyty powtórzyć na koncercie? Mimo trudności jest to bardzo wdzięczne zajecie i mam zamiar pracować jedynie z młodymi i nieznanymi jeszcze wykonawcami, którym od początku można stworzyć charakterystyczne dla nich brzmienie.
XL – Kto teraz znajduje się pod Twoja artystyczna opieka?
G.S. – Przede wszystkim zespół Crew z Trójmiasta. Jest to według mnie bardzo interesująca grupa, która niedawno podpisała kontrakt z Sony. Chłopaki graja ciężkiego rocka. Kiedy zobaczyłem ich pierwszy raz na koncercie, od razu wpadli mi w ucho. Potem zrobiłem im demo na Festiwal Marlboro Rock – In ’96, na który jednak nie zostali zakwalifikowani, bo… nie wszyscy muzycy ukończyli osiemnaście lat. Teraz wspólnie pracujemy nad płytą. Nawet tegoroczny urlop poświęciłem na pracę z nimi. Ponadto przygotowuję longplay wokalisty poruszającego się po klimatach pop – rockowych. On również ma podpisany kontrakt z wytwórnią fonograficzną. Na razie nie chce niczego więcej zdradzić. Oba projekty przygotowuję wspólnie z Piotrem Łukaszewskim (gitarzystą z grupy IRA), który kiedyś grał również w Skawalkerze.
XL – Na ile Twoje umiejętności gry na gitarze pomagają w pracy producenta?
G.S. – Nie ma to większego znaczenia. Muszę być wszechstronny, bo w tym fachu trzeba wiedzieć, jak się śpiewa i gra na innych instrumentach. Na razie produkuję muzykę tzw. wokalno – gitarową i staram się skupiać na muzyce pop – rockowej, czyli na takiej, na jakiej się znam.
XL – Czy myślałeś o własnym studiu nagrań, w którym mógłbyś realizować swoje pomysły?
G.S. – Nie uważam, by studio było do tego konieczne, chociaż na pewno jest pomocne. Domowym sposobem poskładałem w swoim mieszkaniu takie ministudio z magnetofonem wielośladowym, gdzie mogę nagrywać demówki i eksperymentować. W oparciu o ten sprzęt dużo pracuję z komputerami i bawię się brzmieniami. Ostatnio słucham The Prodigy, Chemical Brothers i na pewno będzie to miało odbicie w tym co robię. Samo wykorzystanie samplerów jest dla mnie bardzo ciekawą metodą twórczą. Nie zależy mi jednak na powielaniu zachodnich kapel, ale mieszaniu różnych brzmień i otrzymywaniu zaskakujących rozwiązań.
XL – Kiedy ukaże się następna płyta O.N.A. i czy nie planujesz wydania czegoś solo?
G.S. – Jeżeli patrzeć na regularność ukazywania się dwóch pierwszych krążków, to w tym roku powinna ukazać się następna płyta. Tak się jednak nie stanie. Chcemy jeszcze pograć sporo koncertów i na spokojnie przygotować się do kolejnego albumu, który najprawdopodobniej ukaże się w połowie przyszłego roku. Musimy dojrzeć do następnego krążka, chcemy na nim jeszcze bardziej niż na Bzzzz pobawić się chorymi, zakręconymi brzmieniami. Nie czuję potrzeby robienia czegoś solo, bo w O.N.A. spełniam się artystycznie. Jednak na razie bardziej mnie ciekawi produkcja. Gdy bardziej się poduczę, wyprodukuje sobie płytę, być może z muzyka instrumentalną, oczywiście z gitarą w roli głównej.
XL – Czy po wielu latach funkcjonowania w krajowym showbiznesie czujesz, że osiągnąłeś już stabilną pozycje?
G.S. – Jeżeli chodzi o mnie jako muzyka, to na pewno tak. Na swoją pozycję pracowałem przez wiele lat. Po odejściu z Kombi ciężko było przyzwyczaić niektórych muzycznych ortodoksów do mojego nowego oblicza. Wiele zmieniło pojawienie się Agnieszki Chylińskiej. Teraz mogę się czuć w miarę stabilnie. Granie w topowej kapeli daje mi komfort bezpieczeństwa. Cieszę się, że jako artysta mogę realizować swoje pomysły i przez to spełniam się również jako człowiek. Moja praca daje mi również satysfakcję finansową – mam mieszkanie, dobry samochód, mogę sobie pozwolić na nowe instrumenty i nie muszę się martwić, że nie będę miał co do garnka włożyć. Zespół jest na tyle absorbujący, że prawie nie mam wolnego czasu. Gdybym miał rodzinę, to pewnie moi bliscy nie widzieliby mnie w domu miesiącami. Co się tyczy mojego nowego zajęcia, to mam nadzieję, że dzięki dwóm nowym projektom, nad którymi obecnie pracuję, będzie mnie można lepiej poznać jako producenta muzycznego.
Andrzej Grabowski